Stało się! Kupiłam pierwszą książkę
kucharską... Broniłam się przed tym rękoma i nogami - chyba dlatego, że jestem
w pewnym sensie "zosią samosią" i zawsze wolę sama dojść do pewnych
smaków i przepisów niż dostać je na tacy. Ale cóż - Bóg dał mi pasje, ale nie
dał talentu ;) bez pomocy nie doszłabym do pewnych umiejętności.
Moim (chyba
największym) autorytetem w kuchni był i będzie mój tata - absolutny mistrz
łączenia smaków i tworzenia potraw, które powodują dreszcze. Wmawiam sobie, że
skoro w moich żyłach płynie Jego krew, to może ten kulinarny talent chociaż w
minimalnym stopniu we mnie drzemie, wystarczy go obudzić.
Nie wiedziałam od
czego zacząć. Z tatą widzę się rzadko, więc na prywatne lekcje gotowania nie
mam co liczyć. Padło na książkę kucharską. Ale którą wybrać ? W księgarniach
trafiłam na dziesiątki "super-ekstra-hiper-boskich" książek
kucharskich - jedna lepsza od drugiej. Ale żadna mnie nie przekonywała.
Dlaczego? Bo przepisy były ZBYT wyszukane. Nazwy potraw przedziwne, produkty
trudno dostępne... Zadawałam sobie pytanie - "Dla kogo są te
książki?!", bo na pewno nie dla początkujących w kuchni....
Na szczęście trafiłam na książkę, która w
cudowny sposób połączyła trzy najprzyjemniejsze dla mnie rzeczy - dobry film,
dobrą kuchnię i blogowanie!
"Kuchnia filmowa" Pauliny Wnuk
to moja IDEALNA książka kucharska. Paulina jest blogerką kulinarną i stworzyła
książkę z przepisami na potrawy, które pojawiły się w filmach i serialach. Moja
buzia mocno zacieszała, kiedy przeglądałam książkę w sklepie - wiedziałam, że
muszę ją kupić! I tak też się stało. Teraz mogę stworzyć Cosmopolitan - drinka,
którego nałogowo popijała Carrie w serialu "Seks w wielkim mieście",
upiec sernik nowojorski, który wcinali bohaterowie serialu
"Przyjaciele", czy ugotować zupę porową, którą jadła bohaterka mojego
ulubionego filmu - "Dziennik Bridget Jones". Czy może być lepsza
książka kucharska dla miłośniczki dobrego jedzenia i dobrego filmu? I don't
think so!
Ale do rzeczy - postanowiłam przetestować przepisy z tej książki i sprawdzić, czy są tak proste w wykonaniu, jak się wydaje. Zaczęłam od przepisu, który uznałam za idealny na letnie, upalne dni - tarta limonkowa, której inspiracja pochodzi z serialu "Dexter".
Ale do rzeczy - postanowiłam przetestować przepisy z tej książki i sprawdzić, czy są tak proste w wykonaniu, jak się wydaje. Zaczęłam od przepisu, który uznałam za idealny na letnie, upalne dni - tarta limonkowa, której inspiracja pochodzi z serialu "Dexter".
Muszę przyznać, że efekt przeszedł moje
oczekiwania, a smak tarty jest niesamowity - orzeźwiający, słodki i kwaśny
jednocześnie - I love it!
Co
potrzebujemy?
Tortownica
4
limonki
250
g serka mascarpone
100
ml śmietanki kremówki
100
g cukru pudru
2
łyżeczki żelatyny
80
ml gorącej wody do rozpuszczenia żelatyny
250
g herbatników
100g
masła
Co robimy ?
Limonki należy sparzyć, a następnie
zetrzeć ich skórkę i wycisnąć sok. Masło i pokruszone herbatniki miksujemy, aż
uzyskamy jednolitą masę, którą wykładamy na tortownicę. Ugniecioną masę w
tortownicy wkładamy do lodówki na 30 minut. W tym czasie tworzymy główną część
naszej tarty. Ubijamy śmietankę i dodajemy do niej serek mascarpone, sok z
limonki, startą skórkę i cukier puder. Wszystko dokładnie blendujemy (lub
dokładnie mieszamy, jeśli macie siłę w rączkach). Żelatynę rozpuszczamy w
gorącej wodzie i odstawiamy na chwilkę, by nieco ostygła. Następnie dodajemy ją
do naszej zmiksowanej masy i dokładnie wszystko mieszamy. Na spód
maślano-herbatnikowy wylewamy naszą masę i wkładamy tartę do lodówki na co
najmniej 2 godziny.
Done!
Done!

Ostatnio dość modne jest picie ze słoików, czy wykorzystywanie ich do przechowywania różnych rzeczy. Ja również postanowiłam dać im szansę i zrobić z nich użytek.
Przepis pozostaje bez zmian, jednak w zależności od wielkości słoików, wyjdzie Wam ich różna ilość. Ja zdecydowałam się wypełnić słoiki prawie po samo wieczko - masy starczyło na 3 słoiki.
I tu zaczyna się zabawa. Słoiki możemy udekorować, przewiązać tasiemką, pokolorować, czy dodać do naszej tarty jakieś bonusowe pyszności. Zdecydowałam się na 3 wersje - pierwsza jest klasyczna, bez dodatków, do drugiej dodałam pokruszone ciastka z czekoladą, do trzeciej pyszne, soczyste kiwi.
Taki słoik możemy z powodzeniem zabrać ze sobą do pracy, czy szkoły i mamy pewność, że tarta nie ulegnie zniszczeniu. Dodatkowo możemy ulepszyć zawartość słoika tym, co tylko wpadnie nam do głowy - polewa czekoladowa, pianki, owoce, czy bita śmietana. Mmmm... pycha!
Myślę, że przepis jest banalnie prosty i jestem pewna, że tarta po prostu nie może się nie udać! Polecam na gorące dni - orzeźwi i zaskoczy smakiem. Ja swoją już zjadłam ;) Szykuję się do realizacji kolejnych przepisów z tej cudnej książki - Stay tuned! :)
Chyba wybierzemy jaką wersję tarty limonkowej, wspaniale wygląda, aż chce się spróbować :)
OdpowiedzUsuńhttp://czekajacnanatchnienie.blogspot.com/ :)
Agnes z Czekając na natchnienie
Smakuje jeszcze lepiej niż wygląda:D
UsuńPomysł z tą na wynos bardzo mi się spodobał ;D
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :) Dzięki za odwiedziny na naszym blogu :)
UsuńTa tarta na wynos jest mega! :) Bardzo podoba mi się u Ciebie, zdjęcia mają taki super klimat, na pewno będę wpadać częściej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://voanni.blogspot.com
:) Bardzo mi miło czytać tak pozytywne słowa:) Oczywiście zapraszamy i pozdrawiamy:)
UsuńNigdy nie wpadłabym na pomysł, żeby zrobić tartę na wynos w słoiku :D super pomysł! Na pewno wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńPomysł tak prosty, że aż oczywisty, a nigdy nie pomyślałam o tym, że słoik może być tak pomocny :) Taki "hipsterski" pojemnik na przekąskę :D
Usuńjejuś jak to wygląda <33333
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie w wolnej chwili :)
Dziękujemy bardzo, że do nas wpadłaś:)
Usuńwłasnie tego szukałam, wyglada pysznie! chodzi mi po głowie jeszcze lemon curd do bułeczki maslanej :D
OdpowiedzUsuń